poniedziałek, 18 czerwca 2012

Wpis dziewiąty: Utrata kontroli

Korytarze Hogwartu wydawały się ciaśniejsze niż na początku września. Metalowe zbroje obserwowały mnie groźnie spod swoich hełmów, miałam wrażenie, że w każdej chwili mogą wyciągnąć swoje miecze i jednym ruchem odciąć mój głupi łeb. Kto by wtedy za mną zapłakał?
Ginny, o czym Ty myślisz? – rozległ się głos w mojej głowie. 
Przepraszam, zapomniałam o Twojej obecności. Czasem w ogóle Cię nie czuję. Minęło tyle tygodni odkąd nie potrzebuję już dziennika, a wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Poza tym… wiesz, Tom, czasem sobie myślę, że to jest dla mnie trochę krępujące. Wiesz, jesteś ze mną cały czas, słyszysz moje myśli, towarzyszysz mi w trakcie posiłków, na lekcjach, w łazience…
W mojej głowie rozległ się jego śmiech. Nie był szyderczy, groźny czy nieprzyjemny. Nie. Wręcz przeciwnie. Pełen ciepła i pozytywnych emocji. Jednak ja poczułam, jak na mojej twarzy pojawia się szkarłatny rumieniec. Opuściłam głowę. Tom chyba też stracił kontrolę nad moim ciałem, bo nie zwróciłam uwagi, kiedy wpadłam w kościste plecy nauczyciela eliksirów.
Snape odwrócił się na pięcie i popatrzył na mnie groźnie. Chciałam zagryźć wargę, jednak ciepłe macki Toma szybko się zreflektowały i zacisnęły na moim umyśle. Jednak nawet on zbyt agresywnie chciał zapanować nad sytuacją.
Fala bólu przebiegła po moim ciele, rozpalając kości żywym ogniem. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam jęczeć, nie mogłam zwinąć się w kłębek, nie mogłam zacisnąć zębów, nie mogłam zapłakać. Nie pozwolił mi się nawet poruszyć.
- Weasley. – Usłyszałam jak przez mgłę głos nauczyciela.
- Przepraszam, panie profesorze. – Ku mojemu zaskoczeniu, odpowiedź brzmiała zaskakująco zwyczajnie. – Zagapiłam się.
Snape przyglądał mi się podejrzliwym wzrokiem. Lustrował dokładnie – cal po calu. Tom pozwolił mi się zatrząś, abym wyglądała bardziej realnie.
Fala dziwnych obrazów przeszła przez moją głowę. Ja spokojnie rozmawiająca z współlokatorkami, ja odrabiająca wraz z Colinem pracę domową na zaklęcia, ja grająca z braćmi w eksplodującego durnia, ja spacerująca po błoniach, ja odwiedzająca Hagrida, ja śmiejąca się, ja szczęśliwa.
- Minus pięć punktów dla Gryffindoru – oznajmił przez zaciśnięte zęby. – Może to nauczy cię, Weasley, że należy zawsze być czujnym.
- Jeszcze raz, przepraszam – jęknęły moje usta, choć według mnie była to już przesada.
* * *
Znacie to powiedzenie: zaraz wyjdę z siebie i stanę obok? W zasadzie odnosi się ono do osób mocno czymś zdenerwowanych, ale w sumie mogłabym powiedzieć tak również o sobie.
To było dziwne uczucie. Obserwowałam swoje ciało. Moja dusza stała gdzieś obok, czasem unosiła się na wysokości sufitu. Ruchami nowej Ginny kierował Tom. Był niesamowitym lalkarzem. Bez problemu sprawiał, że ręce unosiły się i opadały, a nogi stawiały równe kroki.
Czasem udawało mi się wrócić do ciała. Ale działo się to tylko i wyłącznie w momentach, w których dziennik leżał daleko ode mnie.
Moja dusza zaczęła się martwić. Jak długo miało to trwać? Tom mówił, że potrzebuje pomocy, ale nadal nie wytłumaczył mi w czym. Poddawałam się jego woli, zresztą nie miałam innego wyjścia. Bardzo lubiłam Toma, ale z czasem zaczęłam się go bać.
Z góry miałam dobry widok. Pewnego dnia zauważyłam Freda i George’a czających się  za metalowymi zbrojami. Wyskakiwali co jakiś czas nakryci grubymi futrami i z pomalowanymi na czarno twarzami. Moje ciało kuliło się wtedy, a drżący głos prosił, aby nigdy więcej tego nie robili.
Po jakimś czasie Percy zauważył, że coś jest nie tak. Znów zaczął się martwić o moje porzucone przez duszę ciało. Chciałam krzyczeć, ale mnie nie słyszał. Zamiast tego moje usta wypowiedziały doskonale wyuczoną regułkę: wszystko gra. Jestem zmęczona i trochę tęsknię za rodzicami.
Ostatnie słowa akurat były prawdą. Tęskniłam za mamą i tatą. Chciałam się do nich przytulić. Wierzyłam, że jakąś pradawną mocą przerwaliby to wszystko i uratowali mnie.

Co czujesz, kiedy wkładasz do ust kostkę cukru? Kiedy malutkie kryształki rozpuszczają się na Twoim języku? Czy nie masz wrażenie, że jest aż nazbyt słodko?
Co czujesz, kiedy wkładasz do ust grudkę soli? Kiedy malutkie kryształki rozpuszczają się na Twoim języku? Czy nie masz wrażenia, że są aż nazbyt słone?
A przecież oba są białe, niezauważalne, może lekko… połyskujące?

Tom omal nie roześmiał się, kiedy McGonagall zarządziła, aby wszyscy zjawili się na Klubie Pojedynków prowadzonym przez nauczyciela obrony przed czarną magią – Gilderoya Lockharta. Chciałam go nawet zapytać, dlaczego tak zareagował, ale zdawał się nie słyszeć moich myśli. Miałam wrażenie, że to kwestia czasu, kiedy nawet one zostaną mi odebrane.
Do sali poszliśmy razem, to znaczy on poszedł, używając moich nóg. Nie były odrętwiałe, choć według mnie sprawiały takie wrażenie. Moje ciało stanęło razem z resztą pierwszoklasistów. Nie z boku. Nie. To byłoby zbyt podejrzane. Mogłoby wywołać pytania. A wiedziałam, nie wiem skąd, ale wiedziałam, że właśnie ich Tom się obawiał. Nie bał. On nie bał się niczego, ale obawiał.
Moje oczy patrzyły na to wszystko bez zbędnej fascynacji. Tylko czasem, Tom nakazywał moim ustom westchnąć cicho do profesora. Bo przecież wszystkie dziewczyny wzdychały. Miałam robić to, co wszystkie. Miałam być bezkształtną masą, bezkształtnym tłumem.
Zasnęłam. Zabawne, prawda? Spałam, choć w rzeczywistości stałam i obserwowałam nic niewartą lekcję pojedynku. Moje emocje, uczucia, zmysły były, jakby to ująć… wyłączone? Tak, to chyba dobre słowo.
Nie bój się, moja mała – usłyszałam w myślach. – Mam wszystko pod kontrolą. Wszystko.

Wpis ósmy: Rondo


Moje oczy patrzyły prosto w jego oczy. Oczy Colina. Stałam niewzruszona na środku korytarza. Przed czym miałam uciekać? Kogo miałam się bać? Za chwilę miało być po wszystkim, to musiało mi wystarczyć.
On chyba był zlęknięty. Wszystkie mięśnie jego twarzy napięły się niesamowicie. Ale w sumie nie miał powodu. Przecież znał mnie… nie! Nie mógł mnie znać, ja siebie nie znałam. Tom mnie znał, tak, Tom był jedyną osobą na świecie, która mnie znała.
Podniosłam dłoń i pomachałam do chłopaka delikatnie. Nie odwzajemnił gestu. Może dlatego, że miał zajęte ręce? W jednej trzymał aparat, a w drugiej pudełeczko zatrutych czekoladek.
- Co tu robisz, Ginny? – odezwał się po chwili. No tak, zepsułam jego plan.
Nie odpowiedziałam. Usłyszałam nieprzyjemny dla uszu dźwięk ocierania wielkiego cielska o posadzkę. Teraz nic mnie nie mogło zaskoczyć.
Bazyliszek wyłonił się zza moich pleców. Wysyczałam coś do niego albo raczej Tom wysyczał za pomocą moich spierzchniętych warg. Monstrum nawet na mnie nie spojrzało, ja na niego też nie.
Colin podniósł aparat. Przyłożył obiektyw do oka i…
TRZASK.
Upadł na podłogę. Znów syknęłam w stronę węża, oddalił się. Ja też się oddaliłam. Ile sił w nogach popędziłam do pokoju wspólnego.
Marzyłam, aby coś poczuć. Aby zatrzęsły mną jakiekolwiek emocje. Pustka…
Skierowałam swoje kroki do łazienki. Oparłam się o umywalkę i pozwoliłam, aby głośny szum wody zagłuszył moje… właśnie, co moje? Moje milczenie?
Tom – jęknęłam w myślach. – Ja już nic nie czuję. Nic…
Mówiłem Ci, jesteś zmęczona.
Ciągle to powtarzasz! Tom, ja mam już dość!
Moja własna dłoń uderzyła mnie w policzek. Widziałam w lustrze przerażenie w oczach rudowłosej dziewczyny. Głośno przełknęłam ślinę, obserwując tworzące się zaczerwienienie. Drżałam, czując narastające pieczenie i dziwne mrowienie na skórze.
Dlaczego to…?
 Zamknij się, głupia, bo zaczynam tracić cierpliwość.
Zamknął mi usta i poprowadził ponownie do sypialni. Położył moje ciało na łóżku i przykrył szczelinie kołdrą. Uspokoił mój oddech, nie pozwolił zbyt głośno dyszeć.
Moja mała, naiwna Ginny. – Usłyszałam szyderczy głos. – Może pobiegniesz się komuś poskarżyć? Nie? Ale wiesz, że jutro tego nie załatwisz. Jutro nie będziesz tego pamiętać. A teraz śpij. Zadbam o to, aby przyśniły Ci się najgorsze z możliwych koszmarów.
Ty jesteś koszmarem.
O tak… ale nie martw się, już niedługo będziesz martwa.
* * *
Stoję pośrodku obszernej komnaty. Na twardą posadzkę pada blask zielonkawej poświaty. Obserwuję wysokie kolumny ozdobione splecionymi wężami. Wspierają one ginące w mroku sklepienie. Dopiero po chwili dostrzegam ogromną postać wyrzeźbioną w murze. Jest to mężczyzna o ostrych rysach twarzy.
Chcę iść przed siebie, jednak nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
- Tom… - szepcę, mając nadzieję, że mój przyjaciel usłyszy moje błaganie.
I nagle zdaję sobie sprawę, że stoję naga w kałuży krwi – własnej krwi. Czerwona posoka spływa po wewnętrznej stronie moich ud, pozostawiając brudne stróżki na białych jak śnieg łydkach.
- Tom!
- Czemu krzyczysz? – pyta głęboki, męski głos.
Mężczyzna, który do mnie podchodzi jest najprzystojniejszym człowiekiem na świecie. Ma pociągłą twarz z ostro zarysowanym, lekko wystającym podbródkiem, idealne kości policzkowe i wąskie wargi. Spogląda na mnie ciemnym oczami, choć mogłabym przysiąc, że widziałam w nich czerwony błysk. Czerwony jak moja krew.
- Gdzie jesteśmy? – pytam, choć czuję się spokojniejsza, wiedząc, że jest przy mnie.
- W pewnym bardzo tajemniczym miejscu, miejscu gdzie mogę być sobą. Ty też możesz być tu sobą – odpowiada tajemniczo.
- Przecież ja zawsze jestem sobą.
Tom uśmiecha się słabo, a na jego policzkach tworzą się niewielkie dołeczki. Nagle przede mną pojawia się lustro bez ramy. Podchodzę do tafli, która faluje niespokojnie jak fale morza przy podmuchach delikatnej bryzy.
Spogląda na mnie wysoka dziewczyna o kształtnych piersiach, wąskiej tali i zaokrąglonych biodrach. Ma piękną twarz, skrytą pod warstwą delikatnego makijażu. Podziwiam jej długie, gęste rzęsy i idealnie wykorygowane brwi. Jej dłoń z estetycznie przypiłowanymi paznokciami dotyka pełnych, czerwonych warg. Tak czerwonych jak krew spływająca po jej nogach.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to ja. Uśmiecham się w duchu na ten widok. Jestem piękna…
W pofalowanej tafli widzę, jak Tom zbliża się do mnie. Odwracam się w jego stronę. Patrzę mu prosto w oczy, a one nabierają czerwonej barwi. Po chwili wpina mi we włosy pąk białej róży.
- Zawsze już będziemy razem. Nie martw się, nie zapomnisz o mnie – mówi, po czym składa pocałunek na moje lewej piersi.
* * *
Obudziłam się cała mokra. Dyszałam ciężko, jakbym właśnie przebiegła kilka kilometrów. Zimny pot spływał po moim czole i plecach, a cienka koszula nocna przykleiła się do mojej skóry.
Drżałam. Dreszcze pokryły całe moje ciało.
Jednak coś jeszcze było nie tak. Czułam nieprzyjemny zapach krwi. Metaliczna woń sprawiała, że zrobiło mi się niedobrze.
Wstrzymałam oddech i odsłoniłam kołdrę. Omal nie wrzasnęłam. Na prześcieradle znajdowała się ogromna szkarłatna plama. Jak by to powiedziała moja mama? Ginny, właśnie stałaś się kobietą.
Kiedy zwlokłam się z łóżka i po cichu doszłam do łazienki, byłam wdzięczna, że Tom był gdzieś daleko. Nie zniosłabym jego obecności w tym momencie.

Wpis siódmy: Żółte światło


Stałam ze wszystkimi. Razem z nimi wpatrywałam się w napis na ścianie i wiszącą w bezruchu kotkę Filcha – Panią Norris. Zaskakujące, że żaden z moich braci nie dostrzegł podobieństwa w lekko pochyłych, drukowanych literach.
Jedna z pochodni zamigotała, a po chwili zgasła. Tak samo jak wszystko, co było kiedyś we mnie ludzkie.
Nawet nie wiem, kiedy zjawił się woźny, kiedy zjawił się dyrektor, kiedy zjawiła się reszta grona pedagogicznego, kiedy Snape spojrzał na mnie groźnie, kiedy Percy chwycił mnie za ramię, kiedy Fred zaprowadził mnie do pokoju wspólnego. Kiedy znalazłam się w sypialni, kiedy wyjęłam dziennik Toma.
Dlaczego tak się stało? – napisałam trzęsącą się dłonią. – Przecież mówiłeś, że nikomu nic złego się nie stanie!
To nie tak, Ginnyodpowiedź pojawiła się błyskawicznie. – Nie wiem, czy mogę powiedzieć Ci prawdę.
Powiedz, powiedz, skoro już zacząłeś!
To przez Ciebie Pani Norris wisi w bezruchu.
Z mojej piersi wyrwał się niekontrolowany jęk. Zasłoniłam usta dłonią, aby się to nie powtórzyło, aby moje współlokatorki nie zainteresowały się moim dziwnym zachowaniem.
Jak to, przeze mnie? – na kartce pojawił się ogromny, szkarłatny kleks.
Ale nie martw się, przecież uda się ją uratować. Ginny, to był wypadek, zapomniałem Cię ostrzec, że mój przyjaciel potrafi krzywdzić. Tylko że on nie robi tego specjalnie. On nie umie nad tym panować. Spanikowałaś, to mogło zdarzyć się każdemu.
Muszę iść z tym do profesor McGonagall.
Nie.
Co? Dlaczego nie? Zrobiłam źle, musi mnie ukarać!
Nie, Ginny. Oni nie mogą się dowiedzieć, że to Ty. Oni nie zrozumieją. Ukarzą Cię, nie chcę patrzeć jak cierpisz.
* * *
Kochana Ginny,
Razem z tatą bardzo się o Ciebie martwimy. Percy pisał do nas, że pogorszyłaś się w nauce. Dlaczego? Przecież jeszcze we wrześniu miałaś dobre stopnie. Do tego cały czas chodzisz smutna i przygnębiona. Nie podoba Ci się w Hogwarcie? A może to Fred i George są niegrzeczni i zachowują się nieodpowiednio wobec Ciebie? Odpisz, proszę, szybko. Może to po prostu jesień tak na Ciebie działa?
Pozdrawiam, Mama

Zgniotłam pergamin w dłoni i rzuciłam świstek pod łóżko. Niech tam leży. Pewnie, kiedy mi się o nim przypomni, już dawno zostanie sprzątnięty przez skrzaty. Nie planowałam odpisać mamie. Ja nie planowałam. Tom owszem.
Za pomocą mojego ciała usiadł przy niewielkim stoliku zastawionym książkami, za pomocą moich ust, uśmiechnął się do Percy’ego, za pomocą moich dłoni rozwinął pergamin, uszykował pióro i zanurzył stalówkę w granatowym atramencie.

Kochani rodzice,
Wszystko jest w porządku. Przepraszam za te oceny. To prawda, we wrześniu bardziej się starałam. Chyba się trochę rozleniwiłam. Obiecuję się poprawić. Ostatnio dostałam nawet powyżej oczekiwań za bardzo trudny test na eliksirach.
Wcale nie jestem smutna. No może troszkę. Tęsknię za Wami, ale chyba nie ma w tym nic złego? Fred i George są grzeczni. Nie dokuczają mi. Mamo, jestem naprawdę szczęśliwa w Hogwarcie. Mam przyjaciół i chcę spędzić z nimi jak najwięcej czasu.
Kocham Was bardzo – Ginny

Tom pociągnął odpowiedni sznurek i zapytał dziwnie znajomym głosem mojego brata Percy’ego, czy mogę pożyczyć sowę, aby wysłać list do rodziców. Mój brat jak zwykle nie miał nic przeciwko. Chciałam mu podziękować, jednak Tom mnie wyprzedził.
Później obserwowałam oddalającą się sowę. Zniknęła gdzieś za linią horyzontu. Zastanawiałam się przy tym, dlaczego znikanie nie jest takie proste. Wyobraziłam sobie, jak następnego ranka mama otwiera kopertę, wyciąga z niej ładnie napisany list i odczytuje go na głos. Tata się cieszy, że jestem szczęśliwa… Ale tatuś nie wie, tatuś nie wie, że duszyczka jego małej córeczki pomału zanika. Ja kocham moich przyjaciół – przyjaciela. Ja kocham mojego Toma dlatego pozwoliłam mu pożyczyć moje ciało. Nie wiedziałam do czego. Nie wiedziałam, ale jemu było bardziej potrzebne. Bo po co mi ono? Nie jest nawet dostatecznie ładne.
* * *
Nadszedł dzień, który dla większości Gryfonów był bardzo, bardzo ważny. Mianowicie dziś miał mieć miejsce mecz quidditcha ze Ślizgonami. Pierwszy raz widziałam takie zamieszanie. Uczniowie biegali pomalowani na złotoczerwone bądź zielono srebrne barwy. Wymachiwali flagami i szalikami.
Męczyli mnie, męczył mnie natłok obrazów. Chciałam zamknąć oczy, jednak Tom był w pełnej gotowości. Trzymał moje powieki uniesione. Pewnie sam chciał wiedzieć, co dzieje się na korytarzu.
Jestem zmęczona – szepnęłam w myślach. Nie pozwolił, aby moje słowa usłyszał ktoś z zewnątrz.
Wiem, jak skończy się mecz, pójdziesz odpocząć.
Tom, proszę…
Czułam jak prowadzi moje ciało przez błonia. Według uczniów, których mijałam musiałam wyglądać zwyczajnie, jednak gdyby tylko Tom puścił sznurki, moje nogi poplątałyby się i upadłabym jak długa na trawę.
Tom poprowadził mnie na trybuny. Moje ciało wspięło się na nie i zajęło jedno z miejsc na drewnianej ławce obok Hermiony Granger. Przywitałyśmy się, a moje usta wygięły się w, jak mogłam się tylko domyślać, przekonujący uśmiech.
Mecz trwał w najlepsze. Miałam wrażenie, że Tom się oddalił, bo moje ciało zgarbiło się i nie miało siły na żadne uczucie euforii przy kolejnych punktach, które zdobywał Gryffindor.  
Byłam sama w moim świecie, w szarym świecie. Poczułam mocne ukłucie tęsknoty. Panika narastała w moich żyłach. Dlaczego mnie zostawił?
- Tom… - szepnęłam.
Nikt mnie nie usłyszał.
- TOM!
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Byłam sama. Na boisku działo się coś ciekawszego niż w mojej głowie.
Obserwowałam nachalny tłuczek, który nie chciał dać spokoju Harry’emu. Chłopak starał się nie zwracać na niego uwagi, gdyż wraz z Malfoyem rzucił się w pogoń za złotym zniczem.
Nie wiem, kiedy rozpędzona piłka uderzyła Harry’ego w bark. Nie wiem, kiedy udało mu się złapać znicz przed Malfoyem, nie wiem, kiedy Hermiona znalazła się obok niego. Nie wiem, kiedy Tom wrócił i zaprowadził mnie do sypialni.
Drżałam. Nie wiem, ile czasu minęło zanim udało mi się dojść do siebie. Siedziałam na łóżku z podkurczonymi nogami. Podbródek oparłam na kościstych kolanach.
Ginny. – Usłyszałam w głowie jego głos. Zaskakujące, że nie potrzebował już dziennika. – Nie chciałem Cię zostawić. Po prostu musiałam coś sprawdzić.
Sprawdzić? Co sprawdzić?
Kto był tak okrutny i posłał za Harrym tego niebezpiecznego tłuczka.
I? Dowiedziałeś się?
Tak, ale nie mogę Ci powiedzieć.
Dlaczego?
Bo będziesz działać pochopnie.
Tom, powiedz mi, skoro zacząłeś.
No dobrze. Był to mugolak – Colin Creevey.
Moja prawa ręka wypuściła pucharek z wodą, jednak jego lewa złapała go bez najmniejszych problemów. Tylko kilka kropel opadło na drewnianą podłogę.
To niemożliwe! Siedziałam obok niego na zaklęciach. Poznaliśmy się już w pociągu! Tom, musiałeś się pomylić.
Wiedziałem, że tak zareagujesz. Bronisz go. Ale pamiętaj, ja nigdy bym Cię nie oszukał i nie powiedział niepotwierdzonych informacji. Posłuchaj mnie Ginny, on jest zły. Już wcześniej planował zabić Harry’ego i nie spocznie, póki celu nie osiągnie. Harry jest teraz w skrzydle szpitalnym, to odpowiedni moment, aby przynieś mu czekoladki nafaszerowane trucizną.
Tom, dlaczego on chcę go zabić?
Czasem jesteś taka naiwna. Zazdrości mu. Sławy, przyjaciół, pieniędzy. Ginny, czasem się zastanawiam, co tak delikatna istota jak ty, robi w tym złym świecie.
Musimy coś zrobić…
Nikt Ci nie uwierzy, że wykryłaś spisek. Jak im to wytłumaczysz? Mówiłem Ci, że nikt nie może się o mnie dowiedzieć. Ginny, to jest ten czas, w którym musisz sama wymierzyć karę.
Sama? Ale co ja mogę…?
Zastanowiłam się przez chwilę. Nie mogłam się skupić, jakaś obca siła pchała moje myśli na odpowiedni tor, tylko jeden tor.
Chyba mam pomysł. Pomożesz mi?
Zawsze, przecież jesteśmy przyjaciółmi.

Wpis szósty: Zakręt

Mijał dzień za dniem. Byłam coraz słabsza, coraz bardziej otępiała i niepewna swoich kroków. Czasem zdarzało się, że przysnęłam gdzieś wieczorem i o dziwo budziłam się w swoim łóżku umyta, przykryta ciepłą kołdrą. Tom tłumaczył mi, że to przez nadmiar nauki, że jestem zmęczona ciągłym zakuwaniem. Tylko problem polegał na tym, że moje oceny pogorszyły się radykalnie, toteż teoria mojego przyjaciela nie mogła być słuszna.
Byłam coraz bliższa pogodzenia się z oszustwem i pozwolenia Tomowi na podpowiadanie na wszelkich egzaminach, zresztą raz na eliksirach miałam wrażenie, że zrobił to wbrew moim zaprzeczeniom. Test był okropnie trudny, nie potrafiłam nic, a kiedy Snape oddawał prace okazało się, że dostałam powyżej oczekiwań. Spojrzał wtedy na mnie groźnie, a ja sama nie wiedziałam jak mam zareagować, byłam w szoku, ale coś mi mówiło, że nie poruszył się żaden mięsień mojej twarzy.
Postanowiłam wieczorem zapytać o to Toma.
Pomagałeś mi na lekcji eliksirów w zeszłym tygodniu? – napisałam, drżącą dłonią. Przy znaku zapytania pojawił się niewielki kleks.
Tak.
Przecież się umawialiśmy! Tom, ja nie chcę być niesprawiedliwa w stosunku do moich… do moich…
Znajomych? Kolegów? Przyjaciół? Ginny, ja Ci nic od siebie nie podpowiedziałem, pomogłem tylko Twojemu umysłowi odnaleźć informacje, których uczyłaś się zeszłego wieczora. One tam były, to była Twoja wiedza.
Uwierzyłam mu. W zasadzie, jak się nad tym teraz zastanawiam, było to idiotyczne. Dlaczego? Bo ja nigdy nie uczyłam się na ten test z eliksirów.
* * *
Kilka dni przed świętem Duchów w Hogwarcie zapanowała epidemia grypy. To skłoniło moich braci do przemyśleń. Percy nagle się obudził i stwierdził, że blado wyglądam. Zaciągnął mnie do skrzydła szpitalnego, a Pomfrey podała mi eliksir pieprzowy. Dziwne, że nie zdziwiło go wtedy to, że po kilku dniach nadal wyglądałam tak samo tragicznie, a może nawet gorzej.
Zauważyłem, że coraz częściej obserwujesz Harry’ego Pottera – napisał pewnego razu Tom. Poczułam jak na mojej twarzy pojawia się szkarłatny rumieniec.
Naprawdę? – odpowiedziałam głupio. – Wydaje Ci się…
Nie chcesz mi powiedzieć? Ja przecież mówię Ci wszystko, jesteśmy przyjaciółmi.
Tak wiem, ale… No dobrze. Harry mi się bardzo podoba, podziwiam go. Jest bohaterem.
To prawda, jest bardzo odważnym chłopcem. Dlaczego więc do niego nie zagadasz?
On mnie chyba nie lubi. Woli towarzystwo innych osób – swoich przyjaciół, no i Hermiony. Wydaje mi się, że to ona mu się podoba.
Ginny, mam pewien pomysł na zwrócenie jego uwagi. Pomożesz mi?
* * *
Nie poszłam na ucztę. Nogi niosły mnie w inne miejsce. Do łazienki Jęczące Marty. Tom sprawiała, że umiałam uśmiechnąć się do innych uczniów znajdujących się na korytarzu. Nie bałam się. Pozwoliłam mu się poprowadzić. Równie dobrze mogłam zamknąć oczy. Nawet przez chwilę zapragnęłam tego, jednak jego silne dłonie podtrzymywały moje lekko sine powieki.
On rozejrzał się za mnie, po czym wprowadził do pomieszczenia. Było pusto. Tom już wcześniej powiedział mi, że dziś jest odpowiedni moment, ponieważ Jęcząca Marta będzie poza swoją łazienką. Nie pomylił się, nie zdziwiło mnie to.
Po cichu podeszłam do jednej z umywalek. On dotknął jej moją dłonią. Była zimna, tak mi mówił – Ginny ona jest bardzo, bardzo chłodna.
Po chwili coś dziwnego wydobyło się z mojej piersi. Coś jakby syk? Wystraszyłam się, ale ciepłe macki owiły się wokół mojego umysłu i uspokoiły narastającą panikę.
Coś zaczęło się dziać. Umywalki z głośnym brzdękiem zaczęły się przesuwać – zapadać – znikać… pozostawiając tylko wielką dziurę. Tom pozwolił mi zajrzeć do środka, a może sam chciał zobaczyć co jest wewnątrz?
Wychyliłam się. Czarny tunel stromo spadał w dół. Pomodliłam się cicho, oby nie kazał mi tam skakać. Moje nerwy nie wytrzymałyby tej mrożącej krew w żyłach przejażdżki.
Dziękuję Ci Ginny. – Usłyszałam jego głos w głowie. To było zaskakujące. Zawsze potrzebowaliśmy dziennika, choć doskonale wiedziałam, że umie wpływać na mnie w inny sposób. Teraz czułam jeszcze bardziej więź, która nas łączył. Namacalna wstęga była więcej warta niż rozmowy na papierze.
Znów zasyczałam. Znów się wystraszyłam tego dźwięku. I nagle coś zaskrzypiało, coś zaczęło się wspinać po stromych ścianach grubej rury. Coś grubego, tłustego, wielkiego… poczułam dziwny zapach wilgoci.
To, co się dzieje? – zapytałam, choć nie czułam strachu. Nic nie czułam.
To nic, moja kochana, to nic. Nie musisz się bać. To mój przyjaciel.
Na brudną posadzkę padł złowieszczy cień, on był ostatnia rzeczą, jaką udało mi się dostrzec. Potem moje powieki stały się ciężkie. Opadły. Ja sama opadłam w nicość.

Komnata Tajemnic została otwarta. Strzeżcie się wrogowie Dziedzica.

Wpis piąty: Polny trakt

Nie wiem co mnie obudziło. Czy były to ciepłe promienie słońca, kujące powieki, czy może nieopisany ból głowy. Pulsowanie w skroniach było nie do opisania. Zaropiałe od snu oczy zaszły mi łzami. Zmrużyłam je, aby odczytać godzinę z zegarka stojącego na szafce nocnej. Było bardzo wcześnie – świtało.
Z trudem zwlokłam się z łóżka. Jeszcze nigdy nie czułam się taka ociężała. Kręciło mi się w głowie, cała sypialnia wirowała. Zacisnęłam zęby i chwiejnym krokiem doszłam do łazienki. Oparłam się o umywalkę i odkręciłam wodę. Miałam nadzieję, ze jej głośny szum zagłuszy moje jęki.
Bezwiednie spojrzałam w lustro i omal nie wrzasnęłam. Moje włosy były w kompletnym nieładzie. W rude pukle zapętlane były pióra i pierze. Jednak nie to było najgorsze. Nie miałam na sobie piżamy. Ubrana byłam w białą koszulę i szarą spódnicę.
Chciałam to sobie jakoś wytłumaczyć, jednak nie pamiętałam nic z poprzedniego dnia. Miałam pustkę w głowie. Czarną dziurę bez dna. Kojarzyłam rozmowę z Tomem i naukę na eliksiry. Może po prostu byłam tak zmęczona, że nie miałam siły wziąć prysznica? Ale co na moim ubraniu robiłoby pierze?
- Co ja zrobiłam? – zapytałam swojego odbicia w lustrze. – Ginny, co ty zrobiłaś?
Niestety, dziewczynka z gładkiej tafli nie znała odpowiedzi. Patrzyła na mnie smutnymi, wystraszonymi oczami. Po kilku sekundach zapłakała. Łkała głośno, próbując przełknąć gorzkie łzy. Nie miała już sił… tak jak ja.
 * * *
Kochany Tomie, ja chyba wariuję…
Ginny, skąd ten pomysł?
Nie pamiętam, co robiłam wczoraj. Kiedy obudzałam się dziś rano, to moje ubranie pokryte było białymi piórami. Tom, skąd one się mogły tam wziąć? Przecież to jest niemożliwe!
Spokojnie. Może to przez nadmiar nauki? Zbyt wiele czasu spędzasz nad książkami. Dlatego nawet nie wiesz, kiedy zasnęłaś.
A pióra?
To pewnie twoje towarzyszki chciały zrobić ci głupi żart. Myślały, że się wystraszysz.
No i dopięły swego. Tom, tak bardzo się boję, tak bardzo chce mi się płakać. Gdyby nie ty… bez ciebie byłabym okropnie samotna. Zawsze chciałam mieć przyjaciół. Chciałam zakolegować się z Harrym, Hermioną i Ronem, ale oni mają swoje sekrety i tajemnice. Milkną, gdy tylko mnie zobaczą. Są zdolni, odważni, honorowi i dobrzy. Chciałabym być taka jak oni. Chciałabym być prawdziwą Gryfonką.
Ron – to twój brat, prawda? A Harry i Hermiona? Nie wspominałaś nigdy o nich…
Namoczyłam stalówkę w atramencie i zawahałam się. Moja dłoń zamarła nad otwartym dziennikiem. Leniwa kropla szkarłatnego tuszu skapnęła, tworząc duży kleks, wyglądający jak plama krwi. Wszystko jednak zniknęło po kilku sekundach, dając mi miejsce na odpowiedź. Myślałam, że nie mam tajemnic przed Tomem. Myliłam się. Wstydziłam się opowiedzieć mu o Harrym.
Hermiona Granger jest bardzo zdolna – zaczęłam niewinnie, a moja dłoń drżała przy każdej literce. – Pochodzi z rodziny jugoli, ale i tak jest najmądrzejsza w szkole. Zna bardzo wiele zaklęć i potrafi uwarzyć wiele skomplikowanych eliksirów.
Zazdrościsz jej wiedzy?
Może czasem… może trochę… Nie chciałabym spędzać aż tyle czasu nad książkami. Wolę mieć czas dla siebie i… ciebie.
Ja też dużo wiem. Mógłbym ci pomóc, przekazać wiedzę.
Masz na myśli podpowiadanie na testach? Tom, to byłoby nie fair w stosunku do reszty klasy!
A sądzisz, że oni byliby względem ciebie tak sprawiedliwi? Myślisz, że by nie skorzystali na twoim miejscu?
Sama nie wiedziałam. Wystarczyło tylko spojrzeć na moje dwie współlokatorki – Astrid i Mirandę, aby się zawahać.
To nie zmienia faktu, że to jest złe – odpisałam. – A ja nie chcę być zła. Mama zawsze mi powtarzała, że należy być sprawiedliwym. Poza tym, jeśli jakiś nauczyciel by się dowiedział. Na przykład Snape… O nie! Nawet nie chcę o tym myśleć.
Zapadło milczenie. Pergamin chwilę pozostawał pusty. Dopiero po paru nieskończenie długich minutach pojawiły się na nim słowa.
Zaimponowałaś mi. Potrafisz postawić na swoim i masz zasady, których się trzymasz.

Wpis czwarty: Urwisko

Mijały dni a nawet tygodnie. Miałam wrażenie, że każdy z nich ciągnie się w nieskończoność. Czasami, kiedy budziłam się w nocy, miałam wrażenie, że minęły lata, że nie jestem już tą samą małą dziewczynką. Te uczucia nie opuszczały mnie aż do rana. Dopiero z pierwszymi promieniami słońca wracała do mnie świadomość mojego wieku.
Wstawałam zawsze jako pierwsza. Kiedy opuszczałam łazienkę, współlokatorki były na nogach. Wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenie. Za każdym razem udawałam, że tego nie dostrzegam. Z racji dość wczesnej godziny wracałam na łóżko i odgradzałam się od świata ciężkimi kotarami.
Kuliłam się, przyciskając nogi do piersi. Rękoma objęłam kolana i starałam się powstrzymać rzewne łzy. Po kilku minutach bezczynności otworzyłam dziennik i pogrążyłam się w rozmowie z moim przyjacielem. Minęła już połowa października, kiedy w końcu Tom odważył się poprosić mnie o pomoc.
Moi bracia wciąż mi dokuczają - napisałam. - Wczoraj Fred i George chcieli wrzucić mi do herbaty jeden ze swoich nowych produktów. Uczniowie w szkole mieliby kolejny powód do śmiania się ze mnie.
Przykro mi, że nie dogadujesz się z braćmi. Kiedyś chciałem mieć rodzeństwo, czułem się samotny i zagubiony, ale teraz mam Ciebie, Ginny.
Tom, gdybyś wiedział, jak bardzo bym chciała, abyś był moim bratem. Ty nie zostawiłbyś mnie samej. Troszczyłbyś się o mnie.
Oczywiście...
Tak wiele dla mnie robisz. Z Tobą czuję się bezpieczna.
Ginny, czy mogę mieć do Ciebie prośbę?
Oczywiście! Przyjaciele powinni sobie pomagać.
W zamku jest ktoś bardzo dla mnie ważny. Jest nie groźny, ale wygląda strasznie. Nie wolno Ci go oglądać, bo mogłabyś się do niego zniechęcić. To wąż. Jest zamknięty w ciasnej komnacie od paru tysięcy lat. Pewnie jest mu okropnie niewygodnie.
Chcesz, abym go wypuściła? Tom, przecież wąż nie może spacerować po Hogwarcie, nawet jeśli jest niegroźny.
Ginny głuptasku, przecież nie będzie pełzał po korytarzach. On przemieszcza się w rurach. Nikt nawet się nie dowie, że on tam jest.
No dobrze, skoro Ci na tym zależy... A jeśli coś się stanie?
Nie ufasz mi?
Ufam...
Chociaż jest coś, co może zagrozić jego życiu.
Co to takiego?
~*~
Moje ciało nie należy już do mnie. A przecież jeszcze nie dawno mówiłeś, że ono i umysł zawsze będą moje. Kłamałeś, dlaczego kłamałeś? Wyczuwam, że nie masz tyle sił, aby w pełni mnie kontrolować, zostawiasz mi odrobinę wolnej woli. A może robisz to specjalnie? Chcesz, abym odczuwała cała tę sytuację? Jesteś podły, Tom, jesteś podły i zły.
Boję się. Gdybym mogła, to zatrzęsłabym się jak osika na wietrze. Mój umysł wypełniają obrazy. Widzę dom, widzę rodziców, widzę rodzeństwo, które wbrew pozorom tak bardzo kocham. Nie chcę na nich patrzeć. Nie chcę aby kręcili głowami z niedowierzania. Ich wargi układają się i szepczą bezgłośnie, jak bardzo się na mnie zawiedli. Jest mi wstyd, tak bardzo wstyd.
Idę korytarzem. Z pozoru wyglądam jak zawsze. Nikt specjalnie się za mną nie ogląda. Nikogo nie obchodzę. Mijam Freda i George'a. Wołają coś do mnie. Obca siła wygina moje usta w uśmiech. Mówię im, że wszystko w porządku. Kiwają głowami i dalej pogrążają się w rozmowie z ciemnoskórym przyjacielem.
Jestem tylko źdźbłem trawy w kępie, tylko listkiem na ogromnym drzewie...
Chcę płakać, łkać i ubolewać, jednak spod moich popiwek nie wypływa żadna słona kropla.
Wychodzę z zamku. Pada deszcz. Zimne, rzęsiste bicze nie dają ukojenia. Moczą moje włosy i ubranie. Trawa staje się śliska, jednak ktoś inny powstrzymuje moje ciało przed upadkiem. Czuję chłód. Na rękach ukazuje się gęsia skórka. Po plecach przebiega mi dreszcz.
Przechodzę przez błonia i staję obok chaty Hagrida.
Naiwna - słyszę w głowie. - Wiesz, że jutro nie będziesz niczego pamiętać i dalej będziemy przyjaciółmi? Jesteś mi jeszcze potrzebna.
Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Z żadnej z dwóch izb nie dobiega dźwięk. Gajowego najprawdopodobniej nie ma w domu.
Szkoda - myślę. - Może by mnie powstrzymał.
Nagle moich uszu dobiega hałas dochodzący z kurnika. Czuję jak Tom uśmiecha się gdzieś w moim umyśle. Nie jest delikatny, w końcu może być sobą.
Chcę umrzeć. Mam zaledwie jedenaście lat, a już chcę umrzeć.
Podchodzę do kurnika. Wyciągam różdżkę.
- Alohomora - mówię.
Rygiel odskakuje z głuchym brzdękiem, drzwiczki się otwierają. Moja ręka chwyta pierwsze, napotkane stworzenie. Nie zwracam uwagi na jego szarpanie i krzyk. Zaciskam palce na jego szyi. Po chwili opada z sił. Odrzucam martwe ciało. Biorę następnego ptaka, i następnego, i następnego. Najchętniej udusiłabym samą siebie. Słyszę jego śmiech. Boli mnie od niego głowa.

Wpis trzeci: Tunel


W następnych dniach pisałam z Tomem coraz częściej. Nawet na chwilę nie zostawiałam go w sypialni. Jego dziennik był zawsze blisko mnie. Nie chciałam, aby ktoś go zobaczył. Chroniłam go. Czułam, że taki właśnie mam cel. Ja, jedenastoletnia dziewczynka w końcu mogłam okazać się kimś ważnym, kimś potrzebnym. Omijałam rówieśników wielkim łukiem. Czasami podsłuchiwałam rozmowy dwóch współlokatorek. Miranda i Astrid zaprzyjaźniły się.
- Ładnie ci w tej nowej fryzurze. - Usłyszałam pewnego wieczora, kiedy siedziałam na łóżku, odgrodzona od nich ciężką kotarą. Pewnie sądziły, że już śpię.
- Tak, dobrze, że przestałam czesać te głupie warkocze - zaświergotała Miranda. - Mama zawsze mi powtarzała, że wyglądam w nich ładnie. Teraz czuję się doroślej.
- Tak też wyglądasz - wtórowała jej Astrid. - Swoją drogą, - tutaj ściszyła głos - nie wydaje ci się, że Ginny Weasley jest jakaś dziwna? Myślałam, że okaże się sympatyczną dziewczyną...
- Ja też. Ale ona wygląda, jakby lunatykowała przez całą dobę. Aż dziwne, że nikt tego nie widzi. Profesor McGonagall mogłaby coś z tym zrobić.
- A może ona jest na coś chora? - zaproponowała po chwili Astrid. - Wiesz, różne dziwactwa teraz panują.
- Chora czy nie... jakie to ma znaczenie? Czasami się boję, że zamorduje nas we śnie.
- Och, przestań! Przez ciebie nie zasnę.
Po chwili obie wybuchły śmiechem, a po moim policzku popłynęła samotna łza, a za nią kolejna i kolejna. Zagryzłam wargi, aby nie załkać głośno. Nie chciałam, żeby mnie usłyszały.
Dobrze, że Cię mam, Tom - naskrobałam szybko. - Jesteś moim jedynym, prawdziwym przyjacielem.
Nie smuć się, Ginny, one zrozumieją swój błąd szybciej niż Ci się wydaje.
Skąd wiesz, co się wydarzyło?
Bo przyjaciele rozumieją się bez słów.
~*~
Spacerowałam po błoniach szkoły. Ciepłe promienie słońca grzały moją bladą twarz. Trawa była jeszcze mokra od wczorajszego deszczu. Nie zdążyła do końca obeschnąć. Mijałam grupki rozchichotanych przyjaciół i zakochane pary.
Moje myśli mimowolnie powędrowały w kierunku Harry'ego. Ron tak wiele o nim mówił. Harry zawsze był odważny, honorowy i szlachetny. Miał wszystkie cechy pasujące do prawdziwego bohatera. Szkoda tylko, że mnie nie lubił.
Oddaliłam się nieznacznie od zamku. Stanęłam przy dwuizbowej chacie. Z jej niewielkiego kominka leciały szare kłęby dymu. W pobliżu domu rosły okazałe dynie, a moich uszu dobiegł hałas dobiegający z kurnika.
Odruchowo pogładziłam dłonią grubą skórę pomarańczowego owocu. Była zaskakująco gładka i twarda.
- Podobają ci się? - zapytał głos za moimi plecami.
Odwróciłam się mechanicznie. Musiałam mocno unieść głowę, aby spojrzeć prosto w czarne oczy ogromnego mężczyzny, a samo odnalezienie ich na owłosionej głowie, było nielada wyczynem.
- Pan jest gajowym? - spytałam nieśmiało.
- Tak, ale możesz mówić mi Hagrid. Za to ty jesteś siostrą Rona, prawda?
- Mam na imię Ginny.
- Wszystko w porząsiu? Jesteś paskudnie blada. Może wpadniesz na herbatkę i ciasto? Rozgrzeje cię.
- Sama nie wiem...
- Tylko na chwilę - nalegał.
W odpowiedzi kiwnęłam nieznacznie głową, choć przez moment miałam wrażenie, że ten ruch nie został wykonany z mojej własnej woli.
Weszłam do ciepłej izby i usiadłam na starym, poszczerbionym krześle. Po chwili poczułam jak moja ręka staje się mokra i klejąca. Spuściłam głowę i zobaczyłam łeb wielkiego, szarego psa. Popatrzył na mnie czarnymi oczami. Zalęknięta znieruchomiałam.
- Spokojnie. - Usłyszałam głos Hagrida. - Ma na imię Kieł. To stary, leniwy kundel.
Zagryzłam wargę i podrapałam psisko za uchem. Zawsze lubiłam zwierzęta, zwłaszcza koty, jednak ten olbrzym napawał mnie strachem. Kątem oka obserwowałam, jak Hagrid zalewa herbatę wrzącą wodą. Postawił przede mną kubek z parującym napojem i niewielki talerzyk z skamieniałym kawałkiem ciasta drożdżowego.
- To moja specjalność - rzekł, wypinając dumnie pierś. - Harry'emu, Hermionie i twojemu bratu zawsze bardzo smakuje.
Na samą wzmiankę o Harrym zrobiłam się szkarłatna na twarzy. Starałam się to ukryć, opuszczając głowę i pozwalając, aby kurtyna rudych włosów zakryła mi buzię.
~*~
Pierwsza lekcja eliksirów nie zapowiadała się ciekawie. Wszyscy moi bracia, począwszy od Billa, a na Ronie skończywszy, nie mieli o profesorze Snape dobrego zdania. Choć wszelkie próby dowiedzenia się czegoś więcej kończyły się na skarceniu ich przez mamę i stwierdzeniu, że nie można tak mówić o nauczycielu. Dzisiejszego dnia sama miałam się przekonać, jaki jest władca najgorszej reputacji w szkole.
Klasa od eliksirów mieściła się głęboko w lochu. Między ciemnymi korytarzami wiało chłodem, a kamienne ściany nie zachęcały do spacerów i przebywania tutaj dłużej niż to konieczne.
Przekroczyłam próg sali i jedyną myślą, która zaprzątała mój umysł w tym momencie była ucieczka. W pomieszczeniu stał wysoki, chudy mężczyzna w czarnych szatach. Wiedziałam, że nie jest stary, jednak mocno zapuszczony wygląd dodawał mu trochę lat. Na kościstej, ziemistej twarzy czaił się ironiczny uśmiech. Wygiął wąskie wargi, ukazując krzywe, żółte zęby. Świdrował uczniów małymi, czarnymi oczami. Jego wzrok zatrzymywał się na każdym z nas dosłownie na kilka sekund.
Klasa nie liczyła tylko Gryfonów. Byli tu również Ślizgoni. Zajęli miejsca po prawej stronie, natomiast nam pozostawili lewą.
- Weasley. - Usłyszałam lekko przyciszony, niesympatyczny głos nauczyciela. - Chyba nie zamierzasz stać tam przez całą lekcję? Okaż więcej inteligencji niż twoi bracia.
Te słowa podziałały na mnie jak zimny prysznic. Otrząsnęłam się i zajęłam jedno z miejsc z tyłu klasy. Czułam, jak serce kołacze mi w piersi. Przymrużyłam oczy, aby się uspokoić. Przebywanie w pobliżu Snape'a sprawiało, że wypełniał mnie niemożliwy do opisania strach. Miałam wrażenie, że potrafi jednym spojrzeniem wyczytać wszystkie myśli z mojej głowy. Zagryzłam wargę i błagałam w duchu, aby ta lekcja skończyła się jak najszybciej.