Pierwszy
dzień był naprawdę ciężki. Nie spodziewałam się, że tak trudno będzie
mi się przyzwyczaić do realiów panujących w Hogwarcie. Lekcje wydawały
się dłużyć i ciągnąć w nieskończoność, a uczniowie nie byli tak mili,
jak zapowiadali Fred i George. Wyczekiwałam przerwy na lunch. Byłam
zmęczona, próbowałam to sobie tłumaczyć nieprzespaną nocą i nowym
miejscem.
Na
przerwie usiadłam na końcu stołu Gryfonów. Czułam na sobie spojrzenie
innych uczniów, kiedy nakładałam na talerz sałatkę. Ręce mi drżały, a
nawet nie potrafiłam powiedzieć dlaczego. Obok mnie leżała skórzana,
zniszczona torba a w niej czarny dziennik. Łapałam się na tym, że co
kilka chwil zerkałam na nią. Pilnowałam jej jak skarbu, bo było w niej
coś ważnego. Coś, co musiałam chronić.
Sałatka
ciążyła mi na żołądku. Nie chciałam jej jeść, miałam już dość. Nie
czułam się najlepiej. Skarciłam się w duchu, że złapałam grypę już
pierwszego dnia w szkole. Jednym, dużym łykiem wypiłam kubek gorącej
herbaty i rozejrzałam się po Wielkiej Sali. Zbyt wiele ludzi - pomyślałam. - Jeszcze ktoś by się zainteresował. Do tego nie mogłam dopuścić.
Wstałam
z miejsca i zarzuciłam torbę na ramię. Była zaskakująco ciężka. Jakby
wszystkie książki przytyły o kilkaset stron. Starając się o tym nie
myśleć, wyszłam z sali i skierowałam swoje kroki do jednej z pustych
klas.
Korytarz
był pusty, nikt nie widział, jak otwieram cicho drzwi, zasiadam w
jednej z przednich ławek. Nikt nie widział małej Ginny, bo kto przejąłby
się jedenastolatką w starej, pocerowanej szacie?
Wyjęłam
z torby dziennik. Otworzyłam go na dowolnej stronie. Westchnęłam głośno
i raz jeszcze rozejrzałam się po pustych ławkach i dokładnie zmazanej
tablicy.
Dlaczego ludzie nie mogą być równi? - zapisałam dokładnie moje pytanie. Nie czekałam długo na odpowiedź.
W jakim sensie - równi?
No
wiesz... Ja jestem z biednej rodziny, a oni są z bardziej zamożnych. Po
cichu śmieją się ze mnie, bo mam pocerowane szaty i używane książki.
Nie mam nic własnego, nic, co byłoby moje od początku do końca.
Nie
jest chyba aż tak źle. Masz swoje ciało, nad którym możesz cały czas
panować. Masz niezmącony niczym umysł, do którego nikt inny nie ma prawa
wstępu.
Co z tego? Każdy to ma. Nie jestem jedyna.
Co byś kupiła za pieniądze?
Nie myślałam o tym nigdy... Na pewno nowe szaty i książki. Nie chcę się wyróżniać. Chcę być taka jak wszyscy.
Nigdy nie będziesz jak wszyscy, jesteś wyjątkowa, Ginny.
~*~
Nikt,
tak często jak on, nie wymawiał mojego imienia. Dla niego byłam kimś
ważnym. Nie jedną z wielu uczennic Hogwartu. Byłam wyjątkowa... Tak
przecież powiedział: mądra i wyjątkowa. Po tek krótkiej rozmowie wróciły
mi siły. Z wysoko uniesioną głową mogłam udać się na kolejne lekcje.
Mogłam stawić czoła najzwyklejszym czynnościom i obowiązkom. To przecież
było takie proste.
Wieczorom
mój dobry humor o dziwo nie zniknął. W skupieniu przyglądałam się
Harry'emu, Hermionie i Ronowi pogrążonym w wesołej rozmowie. Śmiali się
cicho i przekomarzali. Widać było, że cieszą się z powrotu do szkoły.
Zastanawiałam się, czy i ja znajdę tak oddanych przyjaciół.
W
pewnym momencie Harry spojrzał w moją stronę. Poczułam jak na mojej
twarzy pojawia się szkarłatny rumieniec. Speszona odwróciłam głowę, a
moja buzia zatonęła w czuprynie rudych włosów.
~*~
Następnego
dnia rano całe szczęście gdzieś uciekło. W czasie śniadania do Rona
przyleciał list. Na początku byłam zbyt zmęczona, aby zwrócić na to
uwagę, jednak już po chwili, po całym stole Gryfonów rozniosły się
chichoty i pomruki. Nie patrzyłam na nich. Beznamiętnie mieszałam w
porcji owsianki.
I
nagle, nie wiadomo kiedy, po wnętrzu Wielkiej Sali rozniósł się krzyk
mamy. Podskoczyłam jak poparzona. Nie potrafiłam skupić się na jej
słowach. Mówiła coś o ukradzionym samochodzie taty i dochodzeniu w
ministerstwie w tej sprawie.
Kiedy
list rozsypał się na drobne kawałeczki, zapadła cisza, przerwana nagłym
wybuchem uczniowskiego śmiechu. Poczułam, jak ktoś klepie mnie po
ramieniu. Odwróciłam głowę, jednak nie zobaczyłam niczyjej dłoni. Po
plecach przeszedł mi chłodny, nieprzyjemny dreszcz. Chciałam wstać,
jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
-
Nie smakuje ci? - Usłyszałam pytanie Percy'ego. - Moim zdaniem w
Hogwarcie podają naprawdę dobre posiłki. A jeśli martwisz się Ronem,
uważam, że zasłużył na wyjca od mamy. Taki wstyd dla rodziny. Ginny, czy
ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak - jęknęłam. - Tęsknię za rodzicami.
Nie
miałam pojęcia dlaczego to powiedziałam. Te słowa wypłynęły z moich ust
niekontrolowanym potokiem. Mimowolnie zasłoniłam twarz dłonią. Percy
spoglądał na mnie zdziwionym wzrokiem. Chciał coś powiedzieć, jednak
wstałam z miejsca i odwróciłam się do niego plecami.
- Ginny, co się dzieje? - Usłyszałam jeszcze, kiedy biegłam w stronę najbliższej łazienki.
Z
trzaskiem zamknęłam drzwi jednej z kabin i usiadłam na zamkniętym
sedesie. Wyciągnęłam dziennik, pióro i atrament. Zaczęłam pisać.
Tom...?
Tak? Coś się stało?
Wydarzyło
się coś dziwnego. W zasadzie nie potrafię tego wytłumaczyć.
Powiedziałam słowa, których nawet nie pomyślałam. Miałam wrażenie, jakby
ktoś inny poruszał moimi wargami i językiem.
Tak się czasami zdarza, Ginny. Mówimy coś zanim pomyślimy. Potem żałujemy tych słów. Obraziłaś kogoś?
Nie.
To Percy zapytał czy dobrze się czuję. Chciałam mu powiedzieć, że jest
mi słabo, jednak z moich ust wypłynęła zupełnie inna treść.
Odpowiedziałam, że tęsknię za rodzicami.
Na pewno nie będzie się gniewać. Może faktycznie tęsknisz za domem?
Sama
nie wiem. Wyjazd do Hogwartu był spełnieniem moich marzeń, jednak
zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam. Fred i George zawsze opowiadali,
że są najbardziej lubianymi osobami w szkole. Myślałam, ze ja też taka
będę. Chciałabym mieć przyjaciela.
Ja będę Twoim przyjacielem, Ginny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz