poniedziałek, 18 czerwca 2012

Wpis trzeci: Tunel


W następnych dniach pisałam z Tomem coraz częściej. Nawet na chwilę nie zostawiałam go w sypialni. Jego dziennik był zawsze blisko mnie. Nie chciałam, aby ktoś go zobaczył. Chroniłam go. Czułam, że taki właśnie mam cel. Ja, jedenastoletnia dziewczynka w końcu mogłam okazać się kimś ważnym, kimś potrzebnym. Omijałam rówieśników wielkim łukiem. Czasami podsłuchiwałam rozmowy dwóch współlokatorek. Miranda i Astrid zaprzyjaźniły się.
- Ładnie ci w tej nowej fryzurze. - Usłyszałam pewnego wieczora, kiedy siedziałam na łóżku, odgrodzona od nich ciężką kotarą. Pewnie sądziły, że już śpię.
- Tak, dobrze, że przestałam czesać te głupie warkocze - zaświergotała Miranda. - Mama zawsze mi powtarzała, że wyglądam w nich ładnie. Teraz czuję się doroślej.
- Tak też wyglądasz - wtórowała jej Astrid. - Swoją drogą, - tutaj ściszyła głos - nie wydaje ci się, że Ginny Weasley jest jakaś dziwna? Myślałam, że okaże się sympatyczną dziewczyną...
- Ja też. Ale ona wygląda, jakby lunatykowała przez całą dobę. Aż dziwne, że nikt tego nie widzi. Profesor McGonagall mogłaby coś z tym zrobić.
- A może ona jest na coś chora? - zaproponowała po chwili Astrid. - Wiesz, różne dziwactwa teraz panują.
- Chora czy nie... jakie to ma znaczenie? Czasami się boję, że zamorduje nas we śnie.
- Och, przestań! Przez ciebie nie zasnę.
Po chwili obie wybuchły śmiechem, a po moim policzku popłynęła samotna łza, a za nią kolejna i kolejna. Zagryzłam wargi, aby nie załkać głośno. Nie chciałam, żeby mnie usłyszały.
Dobrze, że Cię mam, Tom - naskrobałam szybko. - Jesteś moim jedynym, prawdziwym przyjacielem.
Nie smuć się, Ginny, one zrozumieją swój błąd szybciej niż Ci się wydaje.
Skąd wiesz, co się wydarzyło?
Bo przyjaciele rozumieją się bez słów.
~*~
Spacerowałam po błoniach szkoły. Ciepłe promienie słońca grzały moją bladą twarz. Trawa była jeszcze mokra od wczorajszego deszczu. Nie zdążyła do końca obeschnąć. Mijałam grupki rozchichotanych przyjaciół i zakochane pary.
Moje myśli mimowolnie powędrowały w kierunku Harry'ego. Ron tak wiele o nim mówił. Harry zawsze był odważny, honorowy i szlachetny. Miał wszystkie cechy pasujące do prawdziwego bohatera. Szkoda tylko, że mnie nie lubił.
Oddaliłam się nieznacznie od zamku. Stanęłam przy dwuizbowej chacie. Z jej niewielkiego kominka leciały szare kłęby dymu. W pobliżu domu rosły okazałe dynie, a moich uszu dobiegł hałas dobiegający z kurnika.
Odruchowo pogładziłam dłonią grubą skórę pomarańczowego owocu. Była zaskakująco gładka i twarda.
- Podobają ci się? - zapytał głos za moimi plecami.
Odwróciłam się mechanicznie. Musiałam mocno unieść głowę, aby spojrzeć prosto w czarne oczy ogromnego mężczyzny, a samo odnalezienie ich na owłosionej głowie, było nielada wyczynem.
- Pan jest gajowym? - spytałam nieśmiało.
- Tak, ale możesz mówić mi Hagrid. Za to ty jesteś siostrą Rona, prawda?
- Mam na imię Ginny.
- Wszystko w porząsiu? Jesteś paskudnie blada. Może wpadniesz na herbatkę i ciasto? Rozgrzeje cię.
- Sama nie wiem...
- Tylko na chwilę - nalegał.
W odpowiedzi kiwnęłam nieznacznie głową, choć przez moment miałam wrażenie, że ten ruch nie został wykonany z mojej własnej woli.
Weszłam do ciepłej izby i usiadłam na starym, poszczerbionym krześle. Po chwili poczułam jak moja ręka staje się mokra i klejąca. Spuściłam głowę i zobaczyłam łeb wielkiego, szarego psa. Popatrzył na mnie czarnymi oczami. Zalęknięta znieruchomiałam.
- Spokojnie. - Usłyszałam głos Hagrida. - Ma na imię Kieł. To stary, leniwy kundel.
Zagryzłam wargę i podrapałam psisko za uchem. Zawsze lubiłam zwierzęta, zwłaszcza koty, jednak ten olbrzym napawał mnie strachem. Kątem oka obserwowałam, jak Hagrid zalewa herbatę wrzącą wodą. Postawił przede mną kubek z parującym napojem i niewielki talerzyk z skamieniałym kawałkiem ciasta drożdżowego.
- To moja specjalność - rzekł, wypinając dumnie pierś. - Harry'emu, Hermionie i twojemu bratu zawsze bardzo smakuje.
Na samą wzmiankę o Harrym zrobiłam się szkarłatna na twarzy. Starałam się to ukryć, opuszczając głowę i pozwalając, aby kurtyna rudych włosów zakryła mi buzię.
~*~
Pierwsza lekcja eliksirów nie zapowiadała się ciekawie. Wszyscy moi bracia, począwszy od Billa, a na Ronie skończywszy, nie mieli o profesorze Snape dobrego zdania. Choć wszelkie próby dowiedzenia się czegoś więcej kończyły się na skarceniu ich przez mamę i stwierdzeniu, że nie można tak mówić o nauczycielu. Dzisiejszego dnia sama miałam się przekonać, jaki jest władca najgorszej reputacji w szkole.
Klasa od eliksirów mieściła się głęboko w lochu. Między ciemnymi korytarzami wiało chłodem, a kamienne ściany nie zachęcały do spacerów i przebywania tutaj dłużej niż to konieczne.
Przekroczyłam próg sali i jedyną myślą, która zaprzątała mój umysł w tym momencie była ucieczka. W pomieszczeniu stał wysoki, chudy mężczyzna w czarnych szatach. Wiedziałam, że nie jest stary, jednak mocno zapuszczony wygląd dodawał mu trochę lat. Na kościstej, ziemistej twarzy czaił się ironiczny uśmiech. Wygiął wąskie wargi, ukazując krzywe, żółte zęby. Świdrował uczniów małymi, czarnymi oczami. Jego wzrok zatrzymywał się na każdym z nas dosłownie na kilka sekund.
Klasa nie liczyła tylko Gryfonów. Byli tu również Ślizgoni. Zajęli miejsca po prawej stronie, natomiast nam pozostawili lewą.
- Weasley. - Usłyszałam lekko przyciszony, niesympatyczny głos nauczyciela. - Chyba nie zamierzasz stać tam przez całą lekcję? Okaż więcej inteligencji niż twoi bracia.
Te słowa podziałały na mnie jak zimny prysznic. Otrząsnęłam się i zajęłam jedno z miejsc z tyłu klasy. Czułam, jak serce kołacze mi w piersi. Przymrużyłam oczy, aby się uspokoić. Przebywanie w pobliżu Snape'a sprawiało, że wypełniał mnie niemożliwy do opisania strach. Miałam wrażenie, że potrafi jednym spojrzeniem wyczytać wszystkie myśli z mojej głowy. Zagryzłam wargę i błagałam w duchu, aby ta lekcja skończyła się jak najszybciej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz